Jako pierwsi na scenę wyszli panowie z Klezmafour. Byli jedynym zespołem w finale, który grał muzykę instrumentalną. Brak wokalisty nie przeszkodził ekipie w daniu niezłego czadu.
Wszyscy jurorzy byli pod wrażeniem autorskiej kompozycji muzyków łączących tradycyjne melodie żydowskie z elementami folkloru bałkańskiego. Najbardziej chwalił Adam Sztaba:
Następny wykonawca nie był może szczególnie przygotowany muzycznie, starał się jednak nadrabiać emocjami. "Biały" zasłynął dzięki utworowi, w którym opowiadał o swoim synu i walce o opiekę nad nim. W finale postanowił przybliżyć wszystkim widzom postać swojej matki. Realizatorzy programu poszli za nim i w trakcie rapu Białka na telebimie mogliśmy zobaczyć monstrualnych rozmiarów twarz kobiety czekającej za kulisami. Było to strasznie tandetne... jak zresztą pomysł zadedykowania matce piosenki w ten sposób.
Nic zatem dziwnego, że jurorzy nie zostawili na rapie "Białego" suchej nitki.
Łozo nie miał wiele do dodania w kwestii treści utworu. Wytknął wokaliście niedostatki techniczne.
Trio Chłopcy kontra Basia było miłą odmianą po słabym hip-hopie "Białego". Jazzowo-folkowe połamane rytmy i niezwykle urocza wokalistka przypadły do gustu jurorom i publiczności zgromadzonej w studiu. Technicznie muzyka była genialna, dziwne metrum sprawiało jednak, że słuchanie jej na dłuższą metę mogłoby być męczące.
Właśnie na ten aspekt zwrócił uwagę Łozo, który jako jedyny przyznał ekipie czerwoną gwiazdkę.
Kora była nieco innego zdania:
Kolejnym zespołem finałowym był Tax Free. Panowie postawili na piosenkę, którą wykonywali już w pierwszym etapie eliminacji. Ckliwa melodia na pewno mogła trafić w gusta fanów Ryszarda Rynkowskiego i Budki Suflera. Zresztą członkowie zespołu przyznali, że wybór utworu na finał powierzyli komentującym na Facebooku.
Łozo załamywał ręce.
Reszta składu sędziowskiego była odmiennego zdania.
Kasia Moś uchodziła za jedną z faworytek do zwycięstwa w programie. W finale zaprezentowała autorski utwór, który wykonała w towarzystwie kilkudziesięcioosobowego chóru gospel. Ale większą uwagę niż tłum na scenie zwracały na siebie nogi wokalistki.
Ela Zapendowska była zadowolona, nie omieszkała dać jednak przestrogi wokalistce.
Jakub Szyperski, którego fani programu ochrzcili "polskim Bieberem", zaprezentował cover Gnarlsa Barkley'a.
Ela Zapendowska znów miała wiele do powiedzenia. Jako jedyna wlepiła czternastolatkowi czerwoną gwiazdkę.
Piski i gwizdy dobiegające z widowni zagłuszyły jednak opinię jurorki. A za kulisami na nastolatka czekała największa niespodzianka, jaką mógł sobie wymarzyć. Podeszła do niego Edyta Górniak, która zgodziła się na gościnny występ w finale show. Chłopak jest wielkim fanem Edyty, co zresztą widać na załączonym obrazku.
Wokalistka zespołu Pocket Size Sun, który dostał się do finału dzięki dzikiej karcie publiczności, chodzi do jednej szkoły z "polskim Bieberem". Podobno nawet siedzą w jednej ławce. W ostatnim odcinku "Must be the Music" przyszło im jednak ze sobą konkurować.
Słuchając wykonania "Sweet Child O' Mine" naprawdę trudno było uwierzyć, że frontmenka zespołu ma dopiero 14 lat! Podkreślił to zresztą Adam Sztaba:
Kora odniosła się z kolei do wspólnego miejsca zamieszkania dwójki finalistów.
Dziewczyna rozchichotała się tak, jakby faktycznie w słowach Kory było ziarnko prawdy...
Po "polskim Bieberze" przyszedł czas na "polskiego Michaela Buble". Michał Kuczyński na początku programu nie ukrywał swojej inspiracji Anglikiem. Wraz z kolejnymi występami starał się jednak coraz bardziej odchodzić od stylu idola. Do tego Kuczyński był czarująco bezpośredni. Zapytany o to, na co przeznaczy ewentualną wygraną, bez zastanowienia wypalił:
Piosenka "Mambo Italiano" i towarzysząca jej choreografia zachwyciły jurorów.
Łemkowsko-ukraińsko-polski zespół Lemon był najmocniejszym z zawodników wielkiego finału. Panowie po raz kolejny zachwycili, a emocjonalny śpiew wokalisty przyprawiał o dreszcze.
Ostatnimi uczestnikami wielkiego finału byli hip-hopowcy ze składu Najlepszy Przekaz w Mieście. Pochodzący z Mławy ziomale dali pokaz rapu na naprawdę wysokim poziomie.
Ich pozytywny przekaz przekonał wszystkich jurorów z wyjątkiem Adama Sztaby.
W czasie głosowania telewidzów, które miało wyłonić dwójkę wykonawców do dogrywki, na scenę wkroczyła Edyta Górniak. Gwiazda wykonała pochodzącą z ostatniej płyty piosenkę "Nie zapomnij". Jurorzy nie odważyli się naciskać gwiazdek po wykonaniu utworu, ale widać było, że w przeciwieństwie do publiczności mają nieco mieszane uczucia. Tym bardziej że Górniak na zakończenie postanowiła powiedzieć jeszcze kilka słów do uczestników programu.
Mimo "dyskretnego" lobbingu ze strony Edyty Górniak żadne z nastolatków nie znalazło się w dogrywce. Faworytami widzów okazali się Lemon i Najlepszy Przekaz w Mieście. O ile pierwszy z zespołów był zdecydowanym faworytem jury, o tyle wybór drugiego nieco skonsternował sędziów. Byli chyba pewni, że z Łemkami zmierzy się Kasia Moś. Łozo złapał się za głowę, ale chłopaki z Mławy nie wydawali się przejęci jego reakcją.
Oczekiwanie na wyniki drugiego głosowania umilił widzom występ Kory. Jurorka wykonała utwór "Strefa ciszy". Pokazała przy tym klasę i udowodniła swoje jurorskie kompetencje. Wszyscy czekali jednak niecierpliwie na ogłoszenie zwycięzcy trzeciej edycji "Must be the Music". Skład sędziowski po raz kolejny opowiedział się jednogłośnie za zespołem Lemon. Publiczność na sali również skandowała nazwę łemkowskiego zespołu. W oczekiwaniu na werdykt jurorzy chowali twarze w dłoniach. Gdyby mimo wszystko wygrali raperzy z Mławy, jury straciłoby swoją wiarygodność...
Niespodzianki jednak nie było. Wokalista Lemona oszalał z radości. Reszta zespołu też wpadła w euforię. Wyraźnie szczęśliwi jurorzy przyłączyli się do tłumu wiwatującej publiczności. Nawet członkowie Najlepszego Przekazu w Mieście pogratulowali Lemonowi zwycięstwa, choć na olbrzymi czek, który po chwili pojawił się na scenie, spoglądali z lekką zazdrością.