Niefortunnie ułożone pytania w teleturnieju lub sugerowane błędne odpowiedzi mogą być prawdziwą kością niezgody i źródłem prawnych konfliktów. Przekonali się o tym niektórzy uczestnicy emitowanego w wielu krajach formatu "Milionerzy". W najlepszym wypadku otrzymali możliwość powtórnego rozpoczęcia gry lub jej kontynuacji. Przypomnijmy sobie kontrowersje związane z popularnym teleturniejem.
Spór w sądzie o kajzerkę może mieć sens tylko wtedy, kiedy w grę wchodzą duże pieniądze. Tę dość oryginalną sytuację zapoczątkowało niewinne pytanie w prowadzonych przez Huberta Urbańskiego "Milionerach". Pan Waldemar Jabłoński z Lublina nie zgadzał się z odpowiedzią, którą komputer uznał za poprawną. Uczestnik twierdził, że kajzerka ma cztery nacięcia, co nie było zgodne z ustaleniami producentów programu, którzy upierali się, że takiego rodzaju bułka ma ich pięć.
Pan Waldemar nie przeszedł obok tego obojętnie. Tuż po występie w studio przeprowadził dokładną analizę wielu źródeł, które potwierdzały jego rację. Skierował więc sprawę do sądu.
Doszedłem do 500 złotych, gdy otrzymałem pytanie: "Ile nacięć ma kajzerka?". Odpowiedziałem, że cztery. Zdaniem komputera - pięć. Nie zgadzałem się z tą odpowiedzią, ale byłem zmuszony przerwać grę. W domu jeszcze raz przestudiowałem materiały źródłowe i upewniłem się, że to ja miałem rację, a nie komputer - mówił wówczas na łamach prasy Jabłoński.
Co ciekawe, zarówno sąd, jak i producenci teleturnieju wciągnęli do sporu autorów Słownika języka polskiego PWN, sugerując, że... to oni popełnili błąd i źle zdefiniowali słowo "kajzerka". Ostatecznie uznano oskarżenia pana Waldemara za bezpodstawne. Proces zakończył się na korzyść twórców programu, którzy jednak zdecydowali się wyciągnąć do przegranego rękę i zezwolili mu na kontynuację gry (ówczesny regulamin uwzględniał oparte o źródła odmienne zdanie uczestnika, nawet jeżeli było ono błędne). Jabłoński znów pojawił się w studio i odpadł na pytaniu za tysiąc złotych.
Opisana sytuacja wydarzyła się niemal dwie dekady temu. Istnieją jednak inne przypadki, w których widzowie wysuwali swoje wątpliwości. Hubert Urbański zapewnia jednak, że kontrola nad zgodnym z prawem przebiegiem każdego odcinka działa bardzo sprawnie, a wspomniane sytuacje są jedynie pojedynczymi incydentami.
Z wyjątkiem bardzo wąskiego grona nikt nie ma dostępu do pytań i do całego zespołu, który pracuje nad pytaniami. To są profesjonaliści - mówił w "Dzień Dobry TVN".
Z problemami mierzą się nie tylko producenci polskiej wersji formatu. W 2001 roku w Wielkiej Brytanii głośno było o oszustwie, którego dopuścił się zdobywca miliona funtów. Charles Ingram, oficer w stopniu majora, wygrał program z pomocą... obecnych na widowni członków rodziny. Żona i wspólnik gracza na bieżąco sprawdzali poprawne odpowiedzi i dawali znak Charlesowi, intensywnie kaszląc.
Wypłata miliona funtów została zawieszona, a sprawa trafiła do sądu. Małżonkowie usłyszeli zarzut oszustwa. W 2003 roku skazano ich na dwa lata więzienia w zawieszeniu i wysokie grzywny, które ostatecznie sięgnęły łącznie 115 tys. funtów.
Każda taka rzecz jest do wychwycenia. Siedzi komisja, która ogląda na monitorach, co się dzieje - tłumaczył Hubert Urbański, komentując incydent w Wielkiej Brytanii.
Mimo wspomnianych problemów "Milionerzy" nadal cieszą się dużym zaufaniem, o czym świadczy liczba zgłaszających się do udziału w teleturnieju chętnych. Miejmy nadzieję, że te wpadki pozostaną jednostkowe.