Więcej o życiu prywatnym gwiazd przeczytacie na gazeta.pl.
Robert Chojnacki stworzył jeden z najlepiej sprzedających się w historii polskiego rynku fonograficznego albumów muzycznych. Płyta "Sax &Sex" była trampoliną do sukcesu i zagwarantowała kompozytorowi stabilną sytuację finansową. Dobra passa nie trwała jednak długo, ponieważ kolejne kawałki stworzone przez instrumentalistę nie przyniosły oczekiwanego zysku. Chojnacki pisał utwory dla innych artystów, a po latach wyjechał za granicę. Tamtejsza rzeczywistość również nie była kolorowa. Muzyk miał paść ofiarą oszustów i musiał pozbyć się majątku. Czym zajmuje się dzisiaj?
Postawiłem krzyżyk na działalności tutaj, zająłem się graniem na Zachodzie. Byłem nie tylko autorem, ale i wydawcą "Saxophonic" i prawie poszedłem z torbami. Trafiłem na łobuzów i oszustów, którzy dość mocno mnie oskubali. By uczciwie spłacić wszystkie należności, musiałem sprzedać kilka swoich drogich zabawek - wspominał później w wywiadzie.
Niepowodzenia poza granicami kraju skłoniły go do tego, by powrócić do Polski. W 2015 roku Robert Chojnacki zaangażował się w kolejny projekt i współtworzył wraz z innymi muzykami kultowych zespołów rockowych grupę Wieko. Band wydał płytę, która nie spełniła oczekiwań rynku i szybko odeszła w zapomnienie. Kompozytor postanowił więc rozwijać karierę solową. Miał zaplanowaną dużą trasę koncertową, która ostatecznie nie doszła do skutku przez sytuację epidemiologiczną.
Zostało odwołanych kilkadziesiąt koncertów, także za granicą. Wszystko było zapisane w notesie, a stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nie wiadomo też, co czas przyniesie. Moi koledzy, którzy utrzymywali się z grania, zostali zmuszeni do poszukiwania nowych środków wyrazu, np. grania na imprezach weselnych albo przerzucili się na bardzo prozaiczne zajęcia i zostali kurierami - żalił się w programie radiowej Trójki 'Sezon ogórkowy'.
Robert Chojnacki ma 63 lata. Na razie nie myśli o emeryturze i jest gotowy na podjęcie nowych wyzwań. Wciąż komponuje i czeka na wydanie płyty oraz trasę koncertową.
Wierzę, że mam przed sobą jeszcze wiele lat grania. Muzykiem jest się do ostatniej chwili, dopóki zdrowie pozwala. Na emeryturę się nie wybieram. Płyta czeka na wydanie. Jeszcze nie zardzewiałem.
Debiutancka i kultowa płyta Roberta Chojnackiego była również trampoliną do sławy dla Andrzeja Piasecznego - ówczesnego wokalisty Mafii. Piosenkarz nie tylko zaśpiewał siedem z dziesięciu pojawiających się na albumie utworów, lecz także napisał do nich teksty. Za swoją pracę otrzymał wynagrodzenie w wysokości siedmiu tysięcy złotych. Gdy krążek odniósł sukces, a Chojnacki zarabiał na nim miliony, Piaseczny upomniał się o swoją dolę. Czuł się oszukany, że włożył ogromny wysiłek w realizację płyty, a w porównaniu do kolegi otrzymał z niej marne profity. Sytuację tę i konflikt pomiędzy muzykami skomentował w książce "Na krzywy ryj" Andrzej Krzywy:
Nikt nie spodziewał się, że to będzie taki strzał. Więc nagle koledzy zarabiają miliony, a Piasek... I zamiast ruszyć głową i dosypać coś Piaskowi, Robert uznał, że umowa to umowa (umówili się na tysiąc złotych za "numer" - przypis red.) i zostaje po staremu. Jest w tym głęboka niesprawiedliwość, bo przecież gdyby nie głos i charyzma Andrzeja, nie byłoby sukcesu.
Piaseczny i Chojnacki doszli do porozumienia dopiero po kilku latach. Kompozytor stworzył nawet piosenkę, z którą Andrzej wystartował w 2001 na konkursie Eurowizji. W 2006 roku ich drogi znów się złączyły, a Piasek gościnnie zaśpiewał na płycie kolegi.