Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń ze świata znajdziesz pod adresem Gazeta.pl.
Paweł Kiliański był reporterem w gdańskiej redakcji "Dzień dobry TVN". Pod koniec marca zmarł w wyniku ran zadanych nożem. Do mrożącej krew w żyłach tragedii doszło w okolicach Parku Śląskiego przy stadionie GKS Katowice w Chorzowie. Kiliański wraz z partnerką zaparkował samochód, do którego od strony kierowcy podszedł zamaskowany mężczyzna, otworzył drzwi, wyciągnął ofiarę z pojazdu i zadał ciosy nożem. Mimo że zszokowanej kobiecie udało się uciec i dotrzeć do szpitala, Pawła Kiliańskiego nie udało się uratować.
Minął miesiąc od tego wydarzenia, lecz sprawca wciąż pozostaje na wolności i nie wydano za nim nakazu aresztowania. Sprawie zabójstwa Pawła Kilińskiego poświęcono ostatni odcinek programu "Uwaga!". Anonimowo wypowiedziała się również partnerka dziennikarza. O zbrodnię podejrzewa się męża kobiety, z którym chciała się rozwieść.
Paweł Kiliański został zamordowany 27 marca. Zmarł w wieku 29 lat. Od kilku lat pracował w pomorskim oddziale stacji TVN jako redaktor programu "Dzień dobry TVN". Kolega z pracy, dziennikarz Łukasz Zagórski, wspomina go jako otwartą na ludzi, serdeczną osobę:
Paweł był cudowny, był nie tylko serdecznym przyjacielem, ale dbał o nas. Czasami czułem się z nim jak z dobrym wujkiem, czasami jak z przyjacielem, czasami jak z bratem.
Od pewnego czasu Paweł Kiliański spotykał się z 32-letnią Eweliną, która w grudniu zdecydowała się zakończyć poprzedni związek, zabrać córkę i złożyć papiery rozwodowe. Kobieta towarzyszyła dziennikarzowi koszmarnego wieczoru, w którym doszło do tragedii. Para wybrała się na galę bokserską i koncert w Będzinie. Po powrocie zatrzymali samochód w pobliżu domu rodzinnego Kiliańskiego. To tam doszło do ataku. Pani Ewelina opowiedziała o tym w "Uwadze!".
Mam straszne ubytki w pamięci, jeśli chodzi o to zdarzenie. Pamiętam moment, kiedy usiadłam już za kierownicę, na krótko przed tym, jak zaczęliśmy uciekać. Ale nie wiem, jak znalazłam się w tym samochodzie, bo najpierw wybiegłam z samochodu. Nie potrafiłam odblokować telefonu, bo cały był zalany krwią i za nic nie chciał się odblokować, żebym mogła wezwać jakąś pomoc.
Pani Ewelinie udało się dowieźć dziennikarza na pogotowie ratunkowe w Katowicach. Niestety, stan mężczyzny był tak poważny, że nie udało się go uratować. Ratownik medyczny Marcin Nadolny, który brał udział w próbach reanimacji, z grozą wspomina tamten wieczór:
Niezwłocznie podjęliśmy akcję reanimacyjną. Niestety, ze względu na skalę, czyli liczbę i rozległość urazów, które miał ten młody człowiek, akcja zakończyła się niepowodzeniem. Pracując ponad 20 lat w tym zawodzie, nie spotkałem się z taką brutalnością i takim morderstwem.
Według ustaleń policji wszystko wskazuje na to, że sprawcą może być Kamil Ż., mąż pani Eweliny, którego jakiś czas wcześniej poinformowała o złożeniu papierów rozwodowych. Mężczyzna miał podłożyć nadajnik GPS pod samochód żony, dzięki czemu znał aktualną lokalizację byłej partnerki. W rozmowie z dziennikarzami programu "Uwaga!" kobieta przyznała, że jest zszokowana:
W tym wszystkim najgorsze jest to, że absolutnie nie spodziewałam się czegoś takiego. Paweł był na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w moim życiu, zwłaszcza jeśli chodzi o rozwód. Był pierwszą osobą, która wiedziała o wszystkim. O każdym telefonie mojego męża do mnie. Spodziewałam się, że on może nie chcieć dać mi spokoju, bo mąż absolutnie nie chciał rozwodu. Ale bardziej spodziewałam się tego, że będzie mnie dręczył telefonami czy nachodził, natomiast nigdy w życiu, nawet przez sekundę, nie spodziewałam się, że może dojść do czegoś takiego.
Tuż po dokonaniu zabójstwa domniemany sprawca uciekł do Niemiec, a następnie ruszył dalej. Jedynym sposobem na schwytanie Kamila Ż. jest wydanie listu gończego i europejskiego nakazu aresztowania. Niestety, sąd podjął decyzję o rozpatrywaniu sprawy w trybie zwyczajnym, w związku z czym podejrzewany mężczyzna nadal jest na wolności.
Prokurator Cezary Golik z Prokuratury Rejonowej w Chorzowie w programie "Uwaga!" zwraca uwagę na przykry absurd całej sytuacji:
1 kwietnia zgromadziliśmy dowody, które pozwoliły na podjęcie decyzji o przedstawieniu zarzutów karnych Kamilowi Ż. Tego samego dnia prokurator wystąpił do Sądu Rejonowego w Chorzowie z wnioskiem o jego tymczasowe aresztowanie. Mieliśmy nadzieję, że ten wniosek zostanie rozpoznany tego samego dnia. Niestety, decyzją chorzowskiego prezesa sądu ta sprawa będzie rozpoznana w trybie zwyczajnym. Wiemy, że termin rozpoznania został wyznaczony na 9 maja, czyli ponad miesiąc [od zgromadzenia materiału dowodowego - przyp. red].
Chorzowski sąd utrzymuje, że ze względu na lukę prawną nie jest w stanie ominąć procedur, w związku z czym zmuszony jest wysłać zawiadomienie o terminie posiedzenia do podejrzewanego Kamila Ż. drogą pocztową. Nie wspomina jednak o przepisie, który pozwala na wezwanie w inny sposób - na przykład telefoniczny, który w uzasadnionych przypadkach stosują inne sądy.
Byłby wydany list gończy, jego wizerunek byłby opublikowany w mediach. Prawdopodobnie byłyby działania związane z europejskim nakazem aresztowania. Te środki prawne dawałyby dużo większą szansę na to, aby podejrzany został zatrzymany.
Reporterzy TVN wystąpili o komentarz dotyczący sprawy do wiceprezeski Sądu Rejonowego w Chorzowie. Na pytanie, kto poniesie odpowiedzialność, jeśli Kamil Ż. ucieknie poza strefę Schengen, kobieta nie umiała odpowiedzieć.
Jak wynika z materiału "Uwagi!", nie była również w stanie udzielić informacji, dlaczego chorzowski sąd interpretuje przepisy inaczej niż pozostałe placówki w kraju. Sędzia Aneta Obara-Maciejowska odparła jedynie, że wszelkie zarzuty co do decyzji sądu rejonowego rozpatrywane są przez sąd odwoławczy. Sęk w tym, nie ma możliwości odwoływać się od wyznaczonej daty posiedzenia.