Aaron Carter od dawna cierpiał na problemy ze zdrowiem psychicznym. Zmagał się także z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. W sobotę 5 listopada został znaleziony martwy w swoim domu w Lancaster w Kalifornii. Jak informował portal TMZ, policja otrzymała zgłoszenie o godzinie 11:00. Serwis podaje kolejne szczegóły zdarzenia. Dyspozytor opisał rozmowę z kobietą, która zadzwoniła na numer alarmowy.
Do tej pory nie podano oficjalnej przyczyny śmierci Aarona Cartera. 34-latek miał utonąć w wannie i nic nie wskazuje na to, żeby były w to zamieszane osoby trzecie. Ciało wokalisty znalazła kobieta, która opiekowała się na co dzień jego domem. Jak opisuje dyspozytor, podczas połączenia na numer alarmowy usłyszał "kobiecy krzyk", a osoba, która zadzwoniła "mówiła o kimś w wannie". Jak dodaje "The Sun", o krzykach informowali również sąsiedzi Cartera.
On nie żyje, on nie żyje - słyszeli.
Aaron Carter od 15. roku życia zmagał się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. W wywiadach opowiadał także o problemach ze zdrowiem psychicznym. Muzyk wpadał w konflikty z prawem. W 2008 roku aresztowano go za posiadanie marihuany, a w 2017 roku został skazany na prace społeczne za jazdę pod wpływem alkoholu. W 2019 roku Nick Carter wystąpił do sądu o zakaz zbliżania się młodszego brata do niego i jego rodziny. Po śmierci Aarona pożegnał go we wpisie na Instagramie.