Trudno nie znać historii Violetty Villas - jej niebywałego głosu, ekstrawaganckiego wizerunku, ogromnego sukcesu zagranicznego (i to jeszcze w czasach żelaznej kurtyny) oraz upadku na miarę tragedii antycznej. Niezrozumiana przez polską publiczność artystka nie miała łatwo również w życiu prywatnym. Kiedy w latach 80. poznała biznesmena Teda Kowalczyka, wydawało się, że będzie to miłość na długie lata. Czas jednak szybko zweryfikował, że zakochali się w nie w sobie, a wyobrażeniach na swój temat.
Pod koniec lat 80. Villas zbliżała się do pięćdziesiątki, ale jej kariera zaczynała przeżywać renesans. Wraz z Teatrem Syrena wyruszyła w trasę koncertową do Chicago, aby grać dla tamtejszej Polonii. Tam poznała Teda Kowalczyka i - jak przyznała po latach - była to miłość od pierwszego wejrzenia. "Tadeusz zobaczył mnie w trakcie koncertu. Posłał wielki kosz z różami do garderoby, pięćdziesiąt czerwonych róż, a później wszedł kelner i wniósł srebrną wazę pełną aromatycznego ponczu. W załączonym bileciku zaproszenie na kolację. Gdy go zobaczyłam, niepotrzebne były słowa, wystarczyło jedno spojrzenie, on mnie kocha, ja go kocham" - mówiła w "Fakcie".
Kiedy trasa w Chicago dobiegała końca, artystka podjęła decyzję o przedłużeniu pobytu w Stanach Zjednoczonych. Zakochany Tadeusz dość szybko zapragnął, aby Violetta została jego żoną. Propozycja małżeństwa ją zaskoczyła, bo nie znali się długo. Artystka przyjęła jednak oświadczyny i wkrótce doszło do spektakularnego ślubu, o którym huczała cała Polska. Wesele odbyło się w restauracji Kowalczyka w Chicago i zaproszono na niego półtora tysiąca gości, którzy bawili się z państwem młodym przez... trzy dni. Wśród atrakcji przewidziano m.in. płonący kotlet schabowy, gigantyczny tort weselny, a nawet kulig. Uroczystość została zarejestrowana na kasetach VHS, które sprzedawano w amerykańskich kioskach po 70 dolarów.
Po ślubie szybko okazało się, że małżeństwo więcej dzieli, niż łączy. Obydwoje mieli wobec siebie sporo oczekiwań, które minęły się z rzeczywistością. "Ona liczyła, że ułatwi jej dojście do sławy, będzie ostatnią szansą na karierę. On sądził, że dzięki niej uzbiera większą fortunę. Miał na piętrze Orbitu (hotel w Chicago - przyp. red.) salę widowiskową. Zamierzał tam wybudować jej scenę, i chciał, by Violetta podniosła prestiż jego restauracji" - czytamy w biografii Villas autorstwa Izy Michalewicz i Jerzego Danilewicza. Artystka z czasem zaczęła jednak coraz bardziej irytować biznesmena. Według jego relacji zamykała się w pokoju, gdzie modliła się przez długie godziny i przestała go do siebie dopuszczać. "Bardzo ją kochałem, ale nie mogłem znieść, że mnie odpycha, że nigdy nie ma ochoty na seks" - mówił w jednym z wywiadów Kowalczyk.
Violetta twierdziła zaś, że partner był zbyt kontrolujący. "Nigdzie nie mogłam przebywać zbyt długo. Nawet jak byłam w łazience, długo tam siedziałam - czesałam się czy kąpałam, to też było złe" - mówiła. Osoby z otoczenia artystki mówiły także, że Ted nie akceptował jej miłości do zwierząt. "Karmiła szopy i inne zwierzęta, które przychodziły pod dom. Gotowała im całe gary kaszy. W Ameryce szopy nie są pod ochroną, bo dokuczają ludziom, buszują w śmieciach. Są kłopotliwe. Jak szopy nie przyszły jeden, drugi, trzeci dzień (a jest ich w rodzinie kilka, dorosły prowadzi, małe idą za nim), to Villas oskarżyła Kowalczyka, że je zamordował. I to był gwóźdź do trumny, chociaż po tygodniu szopy wróciły" - mówił Bogusław Kaczyński.
Małżeństwo po niecałym roku podjęło decyzje o rozstaniu. "W jednej chwili się odkochałam. Co miałam robić? Spakowałam się i wróciłam do Polski" - wyznała po latach. Tadeusz utrzymywał natomiast, że zakończenie małżeństwa było jego decyzją. "Życie z Violettą było jak granie w filmie sensacyjnym. Cały czas akcja! Żaden facet czegoś takiego nie przeżył. Nie wiem, cholera jasna, za jaki grzech Bóg mnie pokarał Violettą?!" - mówił w rozmowie z "Super Expressem". Po rozstaniu z Kowalczykiem Villas nie związała się już z żadnym mężczyzną. Całą miłość i resztki majątku przelała na zwierzęta, o które chciała dbać aż do końca swoich dni.