23 września 2008 roku świat sztuki filmowej i telewizyjnej pożegnał Mariana Glinkę. Aktor i kulturysta - znany z takich produkcji jak "Akademia Pana Kleksa", "Ziemia obiecana", "Lista Schindlera", "Kilerów 2-óch", "Wiedźmin" czy "Quo Vadis" - zmarł nagle wskutek raka trzustki. Dla stroniącego od używek kulturysty, diagnoza o nowotworze była szczególnie szokująca. Glinka żył zaledwie kilka miesięcy po tym, jak dowiedział się o chorobie.
Choć Glinka nie zawsze grywał postaci pierwszoplanowe, to ze względu na swoją aparycję udało mu się trwale zapisać w pamięci widzów. Mówiono, że jest "polskim Schwarzeneggerem". Od najmłodszych lat, zanim jeszcze zaczął grać w filmach, stawiał na sport. Chodził do szkoły baletowej, osiągał sukcesy w tańcu, potem uprawiał boks, zapasy, a ostatecznie postawił na kulturystykę, w której zdobył trzykrotnie mistrzostwo Polski. Aktor z racji atletycznych warunków fizycznych często był obsadzany w rolach mięśniaków. Był pielęgniarzem Misiakiem w "Daleko on noszy", handlarzem w "Ranczu", właścicielem lombardu w "Plebanii", w "Klanie" zagrał dwie role, a w "Podróżach Pana Kleksa" wcielił się w marynarza Barnabę. Po latach przyznał, że nie trafił na swój czas.
Nie trafiłem na swój czas. W latach 60. i później w polskim filmie była moda na garbatych, chudych, zakompleksionych i tym podobnych nieudaczników życiowych. Kiedyś, gdy na scenie królował wzór zakompleksionego suchotnika, koledzy podśmiewali się trochę, no bo do czego mógł nadawać się muskularny aktor? - mówił w wywiadzie dla "Magazynu KiF".
Aktor usłyszał diagnozę o raku trzustki wiosną 2008 roku w wieku 65 lat. Nowotwór był już w tak zaawansowanym stadium, że pomimo natychmiastowo podjętej chemioterapii, nie udało się go wyleczyć. Glinka zmarł zaledwie kilka miesięcy po diagnozie. Jego prochy spoczęły na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie 1 lipca 2008 roku, w dniu jego urodzin. "Maniek był znakomitym kolegą. Prawym, szlachetnym, prostolinijnym i skromnym. Solidnym aktorem. (...) Dobrze zbudowany, wyglądał jak okaz zdrowia. Nigdy nie chorował. I oto nagle okazało się, że jest nieuleczalnie chory" - wspominał go na łamach "Gazety wyborczej" Witold Sadowy.