Anita Lipnicka urodziła się 13 czerwca 1975 roku. W wywiadach nigdy nie ukrywała, że w dzieciństwie miała lepszy kontakt z tatą niż z mamą. Ojciec, który był elektrykiem, uczył ją pływać i łowić ryby. Trzymał też kciuki, gdy stawiała pierwsze kroki na scenie w latach 90. Gdy wyjechał na roczny kontrakt do Iraku, cierpiała. Przestała się fotografować. - Do tego stopnia, że nie mam z tamtego okresu prawie żadnych wspomnień z mamą ani z bratem - mówiła w jednym z wywiadów. Niestety mężczyzna odszedł w 2005 roku, gdy piosenkarka była w drugim miesiącu ciąży. A że 19 lutego obchodziłby urodziny, pokazała z nim pamiątkowe zdjęcie.
Jeśli wierzyć opisowi Anity Lipnickiej (sama nie jest w 100 proc. pewna), na zdjęciu z ojcem, które właśnie pokazała w sieci, miała zaledwie 19 lat i była przed największym sukcesem z zespołem Varius Manx. Do zespołu Roberta Janosna dołączyła pod koniec 1993 roku. Później miała już mniej czasu dla najbliższych. "Z moim tatą przy stole kuchennym w naszym domu w Piotrkowie Trybunalskim. Rok pewnie jakiś 94'. Kochałam spędzać z nim czas. Miał w sobie złotą łagodność i spokój… Dziś są jego urodziny. Tęsknię" - napisała refleksyjnie Anita pod pamiątkowym zdjęciem, które zamieściła na Instagramie.
Anita Lipnicka nie spodziewała się śmierci taty. - Mój tata zmarł nagle w tragicznych i dziwnych okolicznościach - powiedziała kiedyś Anita Lipnicka w wywiadzie dla "Vivy!". - To był nieszczęśliwy wypadek. Byłam wtedy w drugim miesiącu ciąży i miałam potrzebę oswojenia się ze śmiercią. Wkręciłam się wówczas w serial "Sześć stóp pod ziemią", bo musiałam stanąć twarzą w twarz z tematem umierania, a nie uciekać od niego - opowiadała.
O tym, że chce być piosenkarką, wiedziała od dawna. Jak wyglądały jej początki? Scena pomogła jej oswoić nieśmiałość. - Jak byłam małą dziewczynką, lubiłam śpiewać i po prostu mnie to cieszyło. Ale nie mam żadnych tradycji w domu muzycznych. Nie pochodzę ze środowiska, w którym by się grało, muzykowało, śpiewało. Z tego, co mi wiadomo, mój pradziadek grał na skrzypcach, ale nigdy go nawet nie spotkałam. Więc to jest jedyna jakaś tam notka w moim drzewie genealogicznym, że ktoś na czymś grał. A ja po prostu kochałam śpiewać. Pamiętam taki moment, kiedy dorwałam się pewnego dnia do mikrofonu. To była jakaś impreza choinkowa z zakładu pracy mojego taty. I kiedy to się stało, kiedy nagle usłyszałam sama siebie, ale w sposób właśnie z głośników poprzez mikrofon. Stwierdziłam: "wow, to jest tak jakby w ogóle dostać nowe życie". Wiesz, że śpiewasz przez mikrofon i nagle jesteś. Naprawdę to było dla mnie tego rodzaju odkrycie, że poprzez ten mikrofon stawałam się zauważona, widziana i że mnie słyszą wreszcie. Miałam zawsze cichy głos i taki do tej pory mam, więc ten mikrofon mnie zbawił - wspominała po latach.