Zadebiutował u Andrzeja Wajdy i to właśnie u niego stworzył swoją niezapomnianą rolę Maćka Chełmickiego w "Popiele i diamencie". Ale rola, która już za życia uczyniła go legendą i ikoną pokolenia, stała się jednocześnie jego przekleństwem. Bo Zbigniew Cybulski już nigdy nie zagrał niczego, co w oczach fanów przebiłoby lub chociaż mogło się równać z jego największym sukcesem. Przez resztę swojego krótkiego życia aktor próbował dorównać samemu sobie. Zadania nie ułatwiał mu polski świat filmu, który nie do końca miał pomysł na to, jak wykorzystać ogromny potencjał Cybulskiego. To z kolei rodziło frustrację - ukojenia aktor szukał w alkoholu i romansach. I właśnie wtedy, kiedy pojawiła się szansa na międzynarodową karierę, przekreślił ją tragiczny wypadek.
Urodzony 3 listopada 1927 roku Zbigniew Hubert Cybulski pochodził z ziemiańskiej rodziny. Urodził się w miejscowości Kniaże, w majątku dziadków ze strony matki. Jego ojciec był urzędnikiem MSZ - przyjechał z Warszawy, by ustalać przebieg granicy z Rumunią. Po wybuchu wojny uciekł za granicę, Ewę wkrótce aresztowało NKWD. Małego Zbyszka i jego brata przygarnęli krewni. Być może to właśnie niełatwe dzieciństwo, a może wrodzona wrażliwość sprawiły, że Cybulski dość długo szukał swojej drogi. Najpierw, zaraz po maturze, zdał do Szkoły Handlowej w Krakowie. Szybko jednak zrozumiał, że z księgowością i arytmetyką nie jest mu po drodze. Dlatego po roku przeniósł się na Wydział Dziennikarski Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ale i tu nie zagrzał długo miejsca - wkrótce studiował w Państwowej Wyższej Szkole Aktorskiej w Krakowie, gdzie w 1953 uzyskał dyplom z wyróżnieniem za rolę Smakosza w spektaklu "Przyjaciele" Jerzego Kaliszewskiego według dzieła Aleksandra Fredry. Jeszcze w tym samym roku zadebiutował w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku w sztuce "Intryga i miłość" autorstwa Friedricha Schillera.
Aktorstwo okazało się powołaniem Cybulskiego. W Gdańsku wraz z Bogumiłem Kobielą założył teatr studencki Bim-Bom, ale już wkrótce upomniało się o niego kino, dla którego odkrył go sam mistrz Andrzej Wajda. Choć już w debiutanckiej roli w "Pokoleniu" objawił się talent Cybulskiego, widzowie nie mieli okazji w pełni się o tym przekonać - w montażu wycięto większość scen z udziałem aktora, ograniczając jego występ do krótkiego epizodu. Dwa lata później Cybulski zagrał swoją pierwszą główną rolę, jednak i tym razem miał pecha. Komunistyczna cenzura uznała, że film "Ósmy dzień tygodnia" - ekranizacja książki Marka Hłaski - zbyt dosłownie pokazuje realia Polski lat 50. Zamiast do kin film trafił więc do archiwum i światło dzienne ujrzał dopiero w latach 80. - długo po śmierci Cybulskiego. Ale wielka sława była tuż za rogiem.
Kiedy Zbigniew Cybulski zagrał swoją rolę życia, miał 31 lat. Na plan "Popiołu i diamentu" stawił się w swoim codziennym stroju - przywiezionych z Francji jeansach, wojskowej kurtce, trampkach i nieodłącznych ciemnych okularach. Cybulski bez nich prawie nic nie widział, a przyciemniane szkła miały ukryć zbyt małe - jego zdaniem - oczy. Strój nijak nie pasował do czasów, w których toczyła się akcja filmu, ale Wajda po namyśle stwierdził, że pozwoli Cybulskiemu grać w takim stroju, w jakim chce.
Chciałem ingerować, ale zrezygnowałem - wspominał po latach reżyser.
Czas pokazał, że miał rację. Maciek Chełmicki - akowiec, romantyk, buntownik i młody gniewny - w wykonaniu Cybulskiego stał się symbolem całego pokolenia. A Zbigniew Cybulski został bohaterem i gwiazdorem, który narzuca styl. Mówiono, że zagrał siebie, porównywano go z Jamesem Deanem. Gdy był w Paryżu z Teatrem Wybrzeże, miał szansę zobaczyć film z udziałem amerykańskiego aktora i wielu uważa, że świadomie nawiązywał do jego stylu.
Podobieństw pomiędzy aktorami można doszukać się nie tylko w stylu gry, lecz także w niełatwym życiorysie. W przypadku Cybulskiego frustrację rodziła rola, dzięki której za życia stał się legendą. Fani oczekiwali, że każda kolejna kreacja będzie sukcesem na miarę "Popiołu i Diamentu". Tymczasem polski świat kina nie do końca miał na Cybulskiego pomysł. Z jednej strony chciano, by w każdym filmie grał Maćka Chełmickiego - skłóconego z życiem buntownika. Z drugiej - kiedy wcielał się w role takie jak postać Jacka z filmu "Do widzenia, do jutra", zarzucano mu, że wciąż gra tak samo. Tymczasem sam aktor uważał, że na planie za każdym razem daje z siebie wszystko.
Aktorzy dzielą się na tych, którzy swoją osobowość przemieniają i na tych, którzy ją utrwalają. Mnie interesuje bardziej aktorstwo z zachowaniem pewnych cech indywidualnych. Zdaję sobie sprawę, że to i trudne, i niebezpieczne - mówił o sobie aktor.
I choć nowe propozycje wciąż się pojawiały, Cybulski miał świadomość, że tylko nieliczne z nich są wartościowe. Czuł, że rozmienia swój talent na drobne. Ukojenia - jak wielu wrażliwców - szukał w alkoholu i romansach.
Sława Cybulskiego sprawiła, że stał się bożyszczem kobiet. Ale aktor dość szybko się ustatkował. Jego wybranką została poznana w Trójmieście plastyczka - Elżbieta Chwalibóg. Ślub pary w 1960 roku stał się wielkim wydarzeniem towarzyskim. Zorganizował go znany artysta malarz, profesor Juliusz Studnicki. Do małej miejscowości Chmielno na Kaszubach, gdzie odbyła się uroczystość, przyjechało wielu kolegów z uczelni Elżbiety, a także znajomi Zbigniewa z Teatru Bim-Bom. Dłonie skrępowano parze młodej łańcuchami na znak, że zostali sobie przeznaczeni na dobre i złe.
Dostaliśmy przedziwne prezenty: prosię, psa, miotłę, nocnik (od Zosi Czerwińskiej), maskę Bobka, którą wykonał Leszek Weroczy, rzeźbiarz, nasz profesor ze szkoły. Nie mieliśmy pieniędzy, więc każdy przyniósł to, co mógł. Byliśmy młodzi, szczęśliwi, beztroscy - wspomina Elżbieta Chwalibóg-Cybulska.
Wkrótce na świecie pojawił się syn pary, Maciej. Ale szczęście nie trwało długo - okazało się, że Zbigniew Cybulski nie dojrzał do roli ojca. Wiecznie nieobecny, czas spędzał głównie na planie filmowym, w domu był gościem. Tymczasem jego żona borykała się z prozą życia.
W Warszawie mieszkaliśmy najpierw w dwóch wynajętych pokojach na ulicy Baśniowej na Ochocie. Właścicielka wyrzuciła nas przed samymi narodzinami Maćka. Zostaliśmy bez mieszkania i kiedy Maciek się urodził, nie miałam dokąd pójść. (…) Zbyszek załatwił nam mieszkanie na Browarnej. Później przenieśliśmy się na Czerniakowską. (..) Ciągle nie było go w domu. Od przyjazdu do Warszawy prawie go nie widywałam. Jeżeli w ogóle wracał, to późno. W końcu przestałam reagować. Musiałam się przyzwyczaić. Zbyszek był człowiekiem bardzo trudnym we współżyciu. Kiedy umarł jego ojciec, szukaliśmy Zbyszka... przez radio! Nikt nie wiedział, gdzie może być - wspominała Elżbieta Chwalibóg-Cybulska.
Tymczasem Cybulski dzielił czas pomiędzy plan filmowy a znajomych. Znakomite kreacje stworzył w "Pociągu" (1959) w reżyserii Jerzego Kawalerowicza, "Niewinnych czarodziejach" (1960) Andrzeja Wajdy, "Ich dniu powszednim" (1963) Aleksandra Ścibor-Rylskiego, "Rękopisie znalezionym w Saragossie" (1964) Wojciecha Jerzego Hasa, "Salcie" (1965) Tadeusza Konwickiego czy "Jowicie" (1967) Janusza Morgensterna. Poza planem Cybulski nie stronił od alkoholu i zabawy. Nie był wierny żonie. Plotkowano nawet, że miał romans z Marleną Dietrich. Ale choć tych dwoje istotnie spędziło ze sobą trochę czasu w Paryżu, najprawdopodobniej skończyło się na wspólnym piciu szampana. Inaczej było jednak w przypadku Ewy Warwas.
Ostatnim filmem z udziałem Zbigniewa Cybulskiego był kryminał "Morderca zostawia ślad" (1967). Aktor czuł, że w Polsce nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Szansa na to, by mógł rozwinąć skrzydła, przyszła w dzień przed jego śmiercią. 7 stycznia 1967 we wrocławskiej wytwórni filmowej zadzwonił telefon. Poproszony do niego Cybulski po kilku słowach oddał słuchawkę koledze, Stanisławowi Lenartowiczowi - okazało się, że głos po drugiej stronie mówi po angielsku, a aktor nie władał tym językiem. Dzwonił producent z USA, który poinformował, że Cybulski został wybrany do roli Stanleya Kowalskiego w telewizyjnej adaptacji "Tramwaju zwanego pożądaniem". Padła też suma 100 tys. dolarów, skromna jak na Hollywood, ale niewyobrażalna jak na polskie realia. Cybulski swoją radością podzielił się z przyjacielem, Alfredem Andrysem. Na pytanie, dlaczego nie chce upublicznić sukcesu, miał powiedzieć:
Boję się, że jak nic z tego nie wyjdzie, powiedzą, że wszystko sobie wymyśliłem.
Cybulskiemu istotnie nie dane było spróbować swoich sił w Hollywood. Zabił go pośpiech. Ostatnią noc spędził we Wrocławiu w towarzystwie Ewy Warwas. Para miała romans, a kobieta - pielęgniarka, która weszła w towarzystwo skupionych wokół wrocławskiej wytwórni filmowej artystów - domagała się od Cybulskiego deklaracji odnośnie do przyszłości ich związku. Rozmowa przeciągnęła się tak bardzo, że aktorowi, który kolejnego dnia miał zaplanowane zdjęcia do spektaklu Teatru Telewizji, został już tylko jeden pociąg. Ekspres "Odra" odjeżdżał z wrocławskiego dworca o 4:20. Cybulski wbiegł na dworzec w ostatniej chwili wraz z przyjacielem, Alfredem Andrysem. Andrys wskoczył do ruszającego pociągu. Biegnący za nim Cybulski rzucił mu torbę i skoczył na stopień. Niestety, ruchy utrudniał mu gruby kożuch, w który był ubrany. Dodatkowo aktor w ostatnich latach życia przytył i nie był już tak sprawny jak kiedyś. Wszystko to sprawiło, że noga ześlizgnęła mu się ze stopnia. Kilka godzin po tragicznym wypadku Zbigniew Cybulski zmarł w szpitalu. Miał 40 lat.