Był autorem niemal 60 spektakli Teatru Telewizji. Pracował nie tylko jako reżyser i scenarzysta, ale też jako aktor. Jednak największą sympatię widzów zapewniły mu seriale, z kultowymi "Czterdziestolatkiem" i "Wojną domową" na czele. W hitach Jerzego Gruzy PRL-owska rzeczywistość niezwykle celnie sportretowana, ukazana w krzywym zwierciadle, bawiła do łez. Ale najwięcej anegdot reżyser czerpał z własnego życia. A to było dość burzliwe - wystarczy wspomnieć, że artysta trzykrotnie stawał na ślubnym kobiercu, a opinia playboya ciągnęła się za nim latami. Również kariera Jerzego Gruzy obfitowała w zawirowania. Przez wygląd i zachowanie o mały włos nie wyrzucono go ze studiów, a w kolejnych latach PRL-owskiej cenzurze nie raz była nie w smak jego niezwykle celna analiza rzeczywistości. Wszystko to sprawia, że Jerzy Gruza to jedna z najbardziej barwnych postaci polskich ekranów i scen.
Choć dziś nie sposób wyobrazić sobie bez niego historię telewizji, niewiele brakowało, aby urodzony 4 kwietnia 1932 roku Jerzy Gruza został nie reżyserem, aktorem i scenarzystą, a rzeźbiarzem. "Od dziecka byłem typem obserwatora. Czułem się najszczęśliwszy, gdy mogłem godzinami gapić się na ludzi idących ulicą i wymyślać na ich temat jakieś historie, ot tak, na poczekaniu" - wspominał artysta.
Mały Jurek dorastał co prawda otoczony telewizyjnymi rekwizytami - jego ojciec był optykiem, pracował w Wytworni Filmów Fabularnych, gdzie zajmował się obiektywami i reperował stare niemieckie kamery, dając im drugie życie. Ale choć to właśnie pan Gruza senior sprawił, ze młody Jerzy pokochał kino i to z nim postanowił związać swoją przyszłość, rodzice wcale nie byli zachwyceni faktem, że ich syn dostał się na wydział reżyserii łódzkiej Filmówki. "Mieli bardzo negatywny stosunek do środowiska filmowego. Bo kto to reżyser? Nikt!" - wspominał Jerzy Gruza w jednym z wywiadów. Niewiele zresztą brakowało, aby Jerzy studiów nie skończył. Bynajmniej nie z braku talentu czy pasji. Ze względu na oryginalny wygląd i zbyt swobodne zdaniem niektórych zachowanie, do młodego Gruzy przylgnęła opinia bikiniarza. A przynależność do tej subkultury na początku lat 50., w stalinowskiej Polsce była poważnym przewinieniem, mogącym zaprzepaścić szanse na karierę.
Co tydzień mnie wyrzucali, jednak mało skutecznie. Wiele osób mnie broniło, przede wszystkim rektor uczelni - wspominał tamte lata reżyser.
Pomimo licznych perturbacji, Jerzy Gruza w wieku 24 lat ukończył studia. Dyplom obronił jednak znacznie później, już jako uznany twórca. Tymczasem rozpoczął karierę w telewizji. Szybko okazało się, że trafił na właściwe miejsce. Na początku swojej drogi zawodowej współpracował z takimi sławami, jak Jerzy Fedorowicz i Bogumił Kobiela, współtworząc programy "Poznajmy się" czy "Małżeństwo doskonałe". Reżyserował także spektakle Teatru Telewizji. Ale prawdziwą trampoliną do kariery okazał się dla Jerzego Gruzy hitowy serial "Wojna domowa". "Chodziło nam, żeby pokazać życie w pigułce, ale trochę je podrasować" - tłumaczył sukces produkcji Jerzy Gruza.
Za Jerzym Gruzą przez całe życie ciągnęła się opinia playboya. I nic dziwnego - artysta sobie na nią zapracował. Kompozytor Andrzej Korzyński wspominał nawet, że Jerzy potrafił co wieczór pokazywać się z inną dziewczyną. Sam Gruza zresztą mówił o sobie, że wyglądał "jak rasowy bażant", którego najbardziej na świecie fascynowały kobiety. O tym, że nie były to tylko czcze słowa, świadczy dobitnie fakt, że pan Jerzy trzykrotnie stawał na ślubnym kobiercu. Pierwszą żoną była Jadwiga, drugą - anglistka Natalia.
Trzecią wybrankę pan Jerzy poznał na planie jednego ze swoich najbardziej znanych dzieł - "Czterdziestolatka". Scenariusz do serialu, którego realizacja rozpoczęła się w 1974 roku, napisali wspólnie Jerzy Gruza i Krzysztof Teodor Toeplitz. Opowieść o przygodach poczciwego inżyniera Karwowskiego, jego sympatycznej żony Madzi, a także m.in. słynnej "kobiety pracującej", do dziś jest kultowym serialem. Grażyna Lisiewska w "Czterdziestolatku" zagrała jedyną rolę w życiu, ale postać zblazowanej, seksownej laborantki Mariolki zna chyba każdy. Jerzy Gruza zakochał się w Grażynie, jednak stałość w uczuciach nie była jego mocną stroną. Na pytanie, dlaczego nie obsadzał żony w kolejnych rolach, Jerzy Gruza odpowiadał krótko: "Bo nie jest aktorką. Trafiła tylko na swoją rolę i na tym koniec. Tak bywa..." - skwitował w wywiadzie dla "Playboya". Z trzecią żoną jednak nigdy się nie rozwiódł i zachował przyjacielskie relacje. Co prawda na odległość, bo pani Grażyna mieszkała na Wybrzeżu, gdzie wychowywała syna. Tymczasem Jerzy Gruza większość czasu spędzał w Warszawie, reżyserując filmy, seriale, programy telewizyjne i spektakle Teatru TV.
"Nie rozstaliśmy się, życiowe sprawy nas rozdzieliły. Nie jest to sprawa rozwodowa, tylko sprawa odległościowa. Ona nie chce się przeprowadzić do Warszawy, a ja na Wybrzeże. Ale o rozwodzie nie ma mowy" - powiedział Jerzy Gruza w jednym z ostatnich wywiadów. Jednak w kolejnych latach miejsce u jego boku zajęła Tatiana Sosna-Sarno, niezapomniana Ania Heimann z "Polskich dróg" i pani Jadzia z "Alternatywy 4". Jerzy Gruza przekonywał co prawda, że była tylko dobrą przyjaciółką i bliską sąsiadką, ale znajomi mieli inne zdanie. Niemniej jednak artysta nie stronił też od wdzięków innych kobiet, które - obok ekranu i sceny - pozostały jego żywiołem.
W stanie wojennym obecność dociekliwego komentatora rzeczywistości stała się dla partii wyjątkowo niewygodna. Jerzego Gruzy postanowiono więc się pozbyć, wysyłając go do Gdyni, gdzie został dyrektorem Teatru Muzycznego. PRL-owskie władze miały nadzieję, że w ten sposób Gruza popadnie w zapomnienie. Powiedzieć, że się przeliczyły, to mało. Bo z podupadającej instytucji z pustą kasą Jerzy Gruza uczynił jeden z najlepszych teatrów muzycznych, który amerykański krytyk nazwał "Broadwayem nad Bałtykiem". Gruza zrealizował na tej scenie m.in. "Skrzypka na dachu" — wystawionego po raz pierwszy w Polsce, 20 lat po nowojorskiej premierze, "My Fair Lady", "Jesus Christ Superstar", "Nędzników", "Człowieka z La Manchy" i "Żołnierza Królowej Madagaskaru". Funkcję dyrektora pełnił do roku 1991.
Kiedy skończył się PRL, Jerzy Gruza nie ustał w portretowaniu rzeczywistości w krzywym zwierciadle. Jego serial "Tygrysy Europy" z Januszem Rewińskim w głównej roli był satyrą na potransformacyjną Polskę. "To jest satyra na tych, którzy próbują dostosować się do nieznanych im, obcych reguł, mód czy obyczaju. I z tego wynikają śmieszne sytuacje. Wyostrzam je, ale nie bez pewnej sympatii" - wyjaśnił reżyser.
"Wszystko, co pisałem i robiłem w życiu, to było naigrywanie się z samego siebie. Nie obserwuję tego u kolegów. Ludzie wolą śmiać się z polityki, szefa, kolegi. W moich anegdotach to ja jestem bohaterem negatywnym. Zawsze coś się dzieje, ktoś mi podstawi nogę, coś mi nie wyjdzie albo się przewrócę" - powiedział w jednym z wywiadów Jerzy Gruza. Reżyser miał dystans do siebie i nie bał się przyznać do błędów. Takimi niestety można nazwać jego filmy z udziałem uczestników reality show "Big Brother" - "Gulczas, a jak myślisz", czy "Yyyreeek!!! Kosmiczna nominacja". Ale nawet te potknięcia nie umniejszają wielkości artysty w oczach fanów i środowiska filmowego. Podczas gali 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2017 roku Jerzy Gruza otrzymał "Platynowe Lwy" za całokształt twórczości.
Jerzy Gruza zmarł 16 lutego 2020 roku. Miał 87 lat. W jednym z ostatnich wywiadów mówił: "Nie mogę powiedzieć o sobie, że uprawiałem w życiu sztukę. Robiłem różne rzeczy - od festiwali, poprzez teatr, telewizję, rozrywkę. Miałem bardzo szeroki zakres zainteresowań i nie mogę powiedzieć, że coś tak uwielbiałem, że bez tego nie mógłbym żyć". Fanom jednak z pewnością ciężko będzie żyć bez poczucia humoru Jerzego Gruzy. Na szczęście dzięki filmom i serialom, zawsze można wrócić do żartów reżysera i jego jedynego w swoim rodzaju spojrzenia na rzeczywistość.