• Link został skopiowany

"Słowikowa" jako żona gangstera opływała w luksusach. "Lał się szampan, były kawiory". Później chcieli ją zabić

Bartosz Pańczyk
Monika Banasiak, znana jako "Słowikowa", nie uważa się za królową mafii, bo według niej nią nigdy nie była. Woli określenie "królowa życia", bo czerpała z niego pełnymi garściami, gdy była żoną gangstera z mafii pruszkowskiej. Ten związek mogła przepłacić życiem.
'Słowikowa' jako żona gangstera opływała w luksusach. 'Lał się szampan, były kawiory'. Później chcieli ją zabić
'Słowikowa' jako żona gangstera opływała w luksusach. 'Lał się szampan, były kawiory'. Później chcieli ją zabić fot. Agencja Wyborcza.pl

Monika Banasiak zyskała rozgłos dzięki temu, że była żoną jednego z przywódców gangu pruszkowskiego, Andrzeja Banasiaka, pseudonim "Słowik". Przez związek z nim sama stała się celem niebezpiecznego towarzystwa i nieraz mogła stracić życie. Uważa jednak, że jej ukochany nie był taki straszny, jak go malują. - Świadek koronny Masa opisywał "Słowika" jako człowieka superniebezpiecznego, z krwią na rękach. A ja mam w pamięci "Słowika" czułego, kochającego i trochę nieszczęśliwego. Każdy ma swoją pamięć - mówiła w książce "Kobieta mafii" po tym, gdy w 2015 roku sama wyszła z aresztu za kaucją po siedzeniu w nim ponad dwa lata. Oskarżano ją m.in. o to, że czasie gdy jej były mąż był za kratami, przejęła po nim schedę i kierowała grupą przestępczą. Ostatecznie uniewinniono ją od tego zarzutu. Jej życie to gotowy scenariusz na długi film akcji.

Zobacz wideo Natalia Szroeder o roli dziewczyny gangstera

U boku "Słowika" Monika Banasiak żyła jak królowa

Monika Banasiak poznała "Słowika" w 1989 roku. Szybko straciła dla niego głowę. Podobało się jej, że jest z innego świata niż ona. - Wyobraźcie sobie ten mezalians. Dziewczyna z dobrego domu, niedoszła lekarka, poznaje jednego z czołowych polskich gangsterów. Gwoli ścisłości, wtedy nie był jeszcze gangsterem, raczej złodziejem. Z zawodu fryzjer, wyuczył się tego fachu, odsiadując wyrok za kradzieże w zakładzie karnym w Płocku. (...) Na początku, wyznaję to szczerze, byłam zafascynowana światem, w który wprowadzał mnie "Słowik". To był kompletnie inny świat od tego, który dotychczas znałam. Inni mężczyźni, inne zachowania, inne reakcje. Świat złych chłopców, czasami wulgarnych, czasami nieokrzesanych. Ja ich fascynowałam i oni fascynowali mnie - opowiadała w książce "Królowa mafii" autorstwa Piotra Pytlakowskiego i pochwaliła się, jak korzystała wtedy z życia.

Cały ten czas pamiętam jako zabawę. Lał się szampan, były kawiory i dobre wina. Takie nieustanne święta, każdego dnia był 1 maja. (...) Były dobre samochody, dobre lokale, były wyjazdy. (...) Wchodziłam w ten świat bez obaw. Wchodziłam zafascynowana, patrzyłam przez różowe okulary, nie zdawałam sobie wtedy sprawy, jak ogromną cenę w przyszłości będę za to płacić - mówiła "Słowikowa" w książce.

Zamach na "Słowika" i jego żonę

Ostatecznie "Słowikowie" pobrali się w Las Vegas w 1995 roku, a niedługo później ponowili uroczystość w Jerozolimie. Gdy kobieta odkryła, że trafiła do samego środka niebezpiecznego towarzystwa, gdzie ludzie do siebie strzelają, nie było jej z tym dobrze, ale, jak wspominała, kochała Andrzeja bezgranicznie i mimo wszystko stworzyła sobie w głowie jego idylliczny obraz. Myślała, że wszystko się ułoży. Czar prysł, gdy przekonała się na własnej skórze, że przez to, że jest ukochaną gangstera, stała się celem w wymianie ognia. Działo się coraz gorzej i z biegiem miesięcy było bardziej niebezpiecznie. - "Wariat" wydał wyrok śmierci na Andrzeja. Zamówił chłopców z Gdańska, żeby zlikwidowali "Słowika". Podłożyli bombę przed naszym blokiem na Żoliborzu. W wybuchu mało brakowało, a zginąłby Andrzej i ja także. (...) Jak to wybuchło, to w tych ośmiopiętrowych budynkach z okien wyleciały szyby. Dużo szkła poleciało na mnie. Gdyby Andrzej nie przykrył mnie sobą, pewnie nieźle bym oberwała, może już by mnie nie było. (...) Miałam opiłki tej bomby, tych szpilek, nakrętek, w sobie, w pupie, w plecach, miałam pęknięte dwa bębenki w uszach potwornie. Mam do tej pory problem, czasem zbyt głośno mówię, bo słabo słyszę - zdradziła.

Monika 'Słowikowa' Banasiak w Sopocie.
Monika 'Słowikowa' Banasiak w Sopocie. Fot. instagram.com/monika_banasiak

Kulisy rozpadu małżeństwa "Słowików"

Gdy "Słowik" trafił do więzienia, miał już z Moniką syna, który przyszedł na świat w 2000 roku. Po jakimś czasie ich związek się rozpadł. Od długiego czasu między nimi nie działo się najlepiej, chociaż Monika przychodziła na wszystkie rozprawy, gdzie przy okazji wyznawała mu miłość. W końcu jednak zdecydowała o rozstaniu, choć po latach stwierdziła, że nie powinna tego robić. Zrobiła to jednak przez wizyty obcych mężczyzn z przestępczego półświatka, którzy w pewnym momencie zastraszali Andrzeja, że jak nie będzie z nimi współpracował, Monika też trafi do więzienia, a ich syn do domu dziecka. W końcu w jej imieniu pobierano ponoć bez jej wiedzy na mieście haracze. Czuła się jak zaszczuty pies. - Byłam sama i coraz mocniej przestraszona. Andrzej nie wiedział, że były próby zabicia mnie. Była już cała przygotowana akcja. (...) Bandyci znali doskonale cały rozkład domu, do garażu mieli wejść i w garażu mieli mi to zrobić. Przetrzymać, aż wpłynie okup, a potem mnie zabić po prostu. Do akcji nie doszło, bo, jak słyszałam, ci bandyci zostali zatrzymani za inne sprawki - opowiadała w książce Pytlakowskiego.

Monika Banasiak na promocji książki.
Monika Banasiak na promocji książki. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl

Przygoda "Słowikowej" z aresztem

Monice Banasiak nie udało się jednak odciąć od dawnego życia. 13 czerwca 2013 roku sama została zatrzymana. Nie przyznała się do winy i postawianych jej kilku zarzutów - w tym kierowania grupą o charakterze zbrojnym. Po wyjściu z aresztu po dwóch latach i czterech miesiącach miała poważne problemy finansowe. Narzekała, że początkowo była bez dachu nad głową i nie miała co włożyć do garnka. W końcu zdecydowała się sprzątać mieszkania. Gdy odbiła się od dna, po kilku latach w 2019 roku wróciła do zawodu pielęgniarki i podjęła pracę w jednym z warszawskich szpitali. Sąd pierwszej instancji orzekł, że choć nie kierowała gangiem, to handlowała narkotykami i za łapówki załatwiała lewe zwolnienia lekarskie. Za to skazał ją na trzy i pół roku więzienia oraz 15 tys. zł grzywny. Za kraty jednak nie wróciła. 

Monika Banasiak niecałe trzy miesiące po wyjściu na wolność. Udzieliła wywiadu, w którym zdradziła, że od początku wzbudzała wśród osadzonych respekt i... wygórowane oczekiwania. - Do aresztu na Grochowie, popularnie nazywanego Kamczatką, "wjechałam" na ksywie "Słowikowa". Z jednej strony zyskałam dzięki temu szacunek osadzonych dziewczyn, ale z drugiej, po jakimś czasie, zaczęto ode mnie oczekiwać, że będę reagować adekwatnie do sytuacji, gdy zajdzie taka potrzeba. Bo przecież "Słowikowa" nie może być grzeczną dziewczynką. Brzydzę się przemocą. W świat poszła fama, że jestem ostrą, bezwzględną kobietą, która działa w strukturach przestępczych. Nie będę ukrywać, że były takie sytuacje, w których musiałam posłużyć się działaniami, które sama potępiam - mówiła w "Gazecie Wyborczej". - Nie byłam "królową mafii", jak chcieliby niektórzy, lecz królową życia. Sądziłam, że będzie to trwało wiecznie. Teraz już wiem, że nic w życiu nie jest na zawsze. Nie da się być królem życia do końca. Nic nie jest za darmo - opowiadała w Onecie. W 2019 roku wzięła ślub z młodszym o 19 lat mężczyzną. Ich wspólne zdjęcia znajdziesz w galerii na górze strony.

 
Więcej o: