11 lat od premiery "Pimp my ride" wiemy więcej o tym, co stało się z uczestnikami amerykańskiego show. Także o tym, jak program MTV wyglądał od kulis. Jest to możliwe, bo HuffingtonPost.com odszukał trzech uczestników emitowanego między 2004 a 2007 rokiem programu. Choć udział w nim wspominają jako dobrą zabawę, nawet po latach czują żal do producentów. Głównie o to, że część udogodnień montowanych w ich leciwych autach "mechanicy po zakończeniu nagrania wyjmowali".
Gdy znikały m.in. schowek na szampana, kino domowe w zagłówkach czy olbrzymie felgi, kierowcy poczuli się oszukani. Twórcy show wytłumaczyli, że te "udoskonalenia" uznano za niebezpieczne i wyposażone w nie auta nie mogły wyjechać na drogę.
Zamiast 24-calowych felg, które wyglądały świetnie w programie, daliśmy praktyczne 20-calowe - Larry Hochberg powiedział HuffingtonPost.com.
W jednym z odmienionych aut konieczne było usunięcie podnoszonych do góry drzwi. Ich mechanizm nie pozwalał zapiąć pasów na tylnym siedzeniu. Czasem to właściciel rezygnował z gadżetu, bo był niebezpieczny. Jak np. ze świateł LED-owych w fotelach.
Niebezpiecznie rozgrzewały się, trzeba było je wyłączyć - zauważa serwis.
Większość właścicieli gruchotów występujących w 73 odcinkach miało pozytywne wrażenia. Jednak po latach kilka osób żali się na współpracę z MTV. Zarzucają producentom ingerowanie wyłączenie w wygląd, pomijając problemy mechaniczne samochodów.
Seth Martino musiał wymienić silnik na własny koszt, bo jego piękne auto nie mogło ruszyć z miejsca. Nawet ze sprawnym silnikiem było tak ciężkie, że "prowadziło się jak łódź". Justin Glazier sprzedał swoje auto po miesiącu, bo było zbyt awaryjne. W rękach nowego właściciela kompletnie umarło - przekonuje HuffingtonPost.com.
MTV broni się, że specjalnie z myślą o awariach aut trzymano pod ręką lawetę, a Mad Mike, mechanik z West Coast Customs (warsztat tuningujący auta w "Pimp my ride"), sam dokonywał szybkich napraw. Według Jake'a Glaziera, jego auto specjalnie uszkodzono, by wyglądało na większego gruchota.
Odziedziczone po babci auto ubrudzono i rozsypano wewnątrz niedopałki papierosów - przekonuje uczestnik 4. sezonu.
Inwencja autorów programu miała iść nawet dalej. Gruchota należącego do otyłego Setha Martino najpierw wypełniono cukierkami ("skłamali widzom, że mam ciągle cukierki pod ręką"), a potem zamontowali w aucie maszynę do waty cukrowej. Glazierowi mieli kazać rozejść się z dziewczyną.
Powiedzieli mi, że narracja będzie lepsza, gdy zacznę jako koleś bez dziewczyny z gruchotem i dzięki odpicowanej bryce znajdę sobie panienkę - twierdzi Jake Glazier.
Wyłącznie dzięki magii telewizji reakcje uczestników na "odpicowanie" były tak entuzjastyczne, jak pokazano to w programie.
Domy, w których czekali na Xzibita nie były ich. Wynajmowało je MTV. Kazali uczestnikom siedzieć w środku i czekać na sygnał. Jeżeli czyjeś auto nie zostało wybrane do tuningu, za drzwiami mógł się pojawić ktoś z kuponem na zakupy wartym 100 dolarów. Szczęśliwców witał raper - czytamy w HuffingtonPost.com.
Odbiór auta w warsztacie też był inscenizowany. Pierwsze krzyki zachwytu były czasem zbyt ciche, więc ujęcia powtarzano do skutku.
Pamiętam bardzo dokładnie, jak Big Dane, duży koleś, położył mi rękę na ramieniu i przez 10 minut łaził tak ze mną po warsztacie. Powiedział mi: Słuchaj, sporo w to pracy włożyliśmy, oczekiwalibyśmy trochę więcej pier*** entuzjazmu - wyznał Glazier.
Trudno dziwić się niektórym uczestnikom, że ich zachwyt mógł być najwyżej letni. Choć auto w programie było rzekomo przerabiane na przestrzeni kilku dni, faktycznie odbierano je właścicielom "nawet na pół roku". W międzyczasie musieli jeździć wypożyczonymi autami, za których używanie miało płacić MTV. Ponoć i z tym były problemy.
Według Martino, MTV zapłaciło tylko za dwa miesiące, a za resztę musiał płacić z własnej kieszeni. Na szczęście zachował kwitki. Dwa lata po wyemitowaniu "jego" odcinka, zwrócono mu pełną sumę - czytamy.